Wybuch powstania w getcie warszawskim - Muzeum Historii Polski w Warszawie SKIP_TO
Wizyta w muzeum Przejdź do sklepu
czas czytania:

Wybuch powstania w getcie warszawskim


Rozmowa z dr. Andrzejem Żbikowskim Czy decyzja o powstaniu była dla Niemców zaskoczeniem? Wybuch powstania był dla Niemców zaskoczeniem. Zdawali sobie oni sprawę z tego, że w getcie działa konspiracja, jednak nie mieli pojęcia, czy jest ona uzbrojona ani czy ma kontakty ze stroną polską. W ogóle w sytuacji w getcie i w panujących tam stosunkach nie orientowali się zbyt dobrze. Między końcem lipca a końcem września odbyła się w Warszawie wielka akcja likwidacyjna, po której zwarte getto przestało właściwie istnieć. To, co przetrwało aż do okresu powstania, to getto szczątkowe, podzielone na osobne sektory, w których mieszkali tzw. legalni, czyli Żydzi zatrudnieni w warsztatach niemieckich i mający przepustki uprawniający do wychodzenia w kolumnach do pracy. Do getta, w którym legalnie mieszkali członkowie ich rodzin, wracali na noc. Takich ludzi było około 35 tysięcy. Tyle właśnie numerków na życie wydały władze niemieckie pod koniec wielkiej akcji. Niemal drugie tyle mieszkańców getta stanowili "nielegalni", którzy ukrywali się w opustoszałych domach i poruszali się tylko w nocy. Było ich od 20 do 30 tysięcy. Z pół miliona ludzi zostało więc łącznie około 60 tysięcy. Ponad 250 tysięcy Niemcy wywieźli do Treblinki i tam zamordowali. Można więc sobie wyobrazić, że pustych domów było już bardzo dużo. Jedynie niektóre były zamieszkałe - przez ludzi "legalnych" czy "nielegalnych". Getto było zasiedlone wyspowo. Nie było jeszcze zniszczone, ale zupełnie opustoszałe. Na jego terenie działały co prawda komanda sprzątające, które zbierały cenne rzeczy i odnosiły je do placówki niemieckiej, jednak Niemcy nie interweniowali zbyt często i nie chodzili po getcie. Jacy ludzie zamieszkiwali getto w ostatnim okresie jego istnienia? W grupie osób, którym udało się uniknąć wywiezienia do Treblinki, przeważali ludzie, którzy jeszcze nadawali się do pracy, czyli młodzi, silni. Wywózkom najdłużej opierali się Żydzi, którzy mieli jakieś zajęcie. Wśród ukrywających się było stosunkowo dużo osób samotnych i w większym stopniu zasymilowanych. Tam już nie było tak wielu, jak w zwyczajnym żydowskim mieście, ubranych tradycyjnie chasydów z długimi brodami. Znaczna część młodzieży była już zorganizowana. Zbierali się w syjonistycznych bądź socjalistycznych grupach młodzieżowych, związanych z partiami politycznymi, które wcześniej nielegalnie działały w getcie. Ludzie ci byli ze sobą w ciągłym kontakcie. Zaczęli się zastanawiać, co można zrobić i jak zaprotestować przeciwko niemieckiej polityce mordów i wysiedleń. Pierwsze spotkania tych najbardziej aktywnych działaczy z rozproszonych grup odbywały się już pod koniec sierpnia 1942 roku. W październiku zaczęto rozmawiać o centralnej organizacji konspiracyjnej. Od końca wielkiej akcji likwidacyjnej - 21 września 1942 roku, kiedy odszedł ostatni pociąg do Treblinki - do stycznia 1943 trwał okres przygotowań. Prowadzili je ludzie związani z organizacjami syjonistycznymi i lewicowymi, w tym z komunistami. Próbowano nawiązać kontakt z polskim podziemiem, zdobyć broń, instrukcje, zorganizować pomoc. Przez lata zamknięcia w getcie kontakty te były sporadyczne. Odbywały się raczej na obszarze marginesu społecznego i dotyczyły ludzi związanych ze szmuglem żywności. To ważne, bo ci właśnie ludzie odegrali bardzo ważną rolę w czasie przygotowań. Środowisko lewicowo-syjonistyczne powołało konspiracyjną organizację o nazwie Żydowska Organizacja Bojowa. ŻOB-owcy, ta elita młodych konspiratorów, kierowana przez Mordechaja Anielewicza, byli bardzo zróżnicowani ideowo. Jeszcze przed wojną spierali się o to, jak ma wyglądać przyszłość na emigracji, jak szybko trzeba wyjeżdżać do Palestyny, jak ma wyglądać budowa nowego państwa żydowskiego. Większość miała przekonania lewicowe, przed wojną należała do któregoś z ruchów lewicowych i żywiła sympatię do Związku Radzieckiego. Przekonanie o konieczności przygotowania się do emigracji do Palestyny było podstawowym elementem ideologii syjonistycznej. Jako główne zadania stawiano sobie: obronę - w Europie przed Niemcami, a w Palestynie przed Arabami - oraz przygotowanie ludzi do budowania państwa rolniczego od podstaw. Trzeba więc było przyuczyć ich do zawodów, które będą tam później potrzebne. Syjoniści szkolili się przed wojną, pracując na wspólnych farmach, w kibucach. Skąd Żydzi mieli broń, w jaki sposób ją zdobywali? Początkowo ŻOB-owcy nie mieli żadnej broni - dopiero w listopadzie 1942 roku dostali pierwsze dziesięć pistoletów, podczas gdy organizacja zrzeszała prawie tysiąc osób.

Jednak sytuacja się zmieniała. Przychodziły wiadomości z całej Polski, że Niemcy likwidują kolejne gminy żydowskie, wysyłają Żydów do różnych ośrodków zagłady i mordują. Było jasne, że Niemcy nie zostawią getta warszawskiego w spokoju. Z jednej strony próbowano więc zdobyć środki finansowe, a z drugiej - w porozumieniu z pracującymi, którzy wychodzili na drugą stronę, nawiązać jakieś kontakty i kupić broń. Głównemu nurtowi ruchu oporu w getcie nie udało się zdobyć zbyt wiele broni. Jednak na początku grudnia 1942 roku pojawiła się zwarta grupa dobrze przygotowanych młodych ludzi związanych z organizacją Betar. Była to młodzieżowa przybudówka radykalnej organizacji syjonistów-rewizjonistów, która jeszcze przed wojną nastawiona była na czynną walkę o państwo żydowskie w Palestynie. Byli w niej młodzi ludzie, średnio około dwudziestu lat, pochodzący z dobrych, zamożnych domów, bardzo zasymilowani, dobrze wykształceni - po liceach, i bardzo często też po przeszkoleniu w polskim wojsku. Przyjechali z farmy spod Hrubieszowa, gdzie się ukrywali zwartą grupą ponad stu osób, nawiązali tu kontakty i zaczęli się przygotowywać do oporu zbrojnego, który miał być reakcją na działania niemieckie. Zdobywali środki na cele organizacyjne, zamożnych Żydów, którzy dorobili się w getcie lub ukryli majątek, zmuszając do darowizn, wymuszając haracze i okupy. Za zdobyte w ten sposób pieniądze w porozumieniu z polską konspiracją kupowali broń. Operatywna grupa betarowców, która później stworzyła Żydowski Związek Wojskowy, radziła sobie znacznie lepiej niż ideowi lewicowi syjoniści, którzy byli słabiej uzbrojeni. W sumie na terenie getta na 50-60 tysięcy ludzi około tysiąca było zaangażowanych w działalność konspiracyjną. Była to znacząca grupa młodych ludzi, która doskonale się w tym opustoszałym getcie poruszała. 18 stycznia Niemcy powrócili do czynnej polityki wobec Żydów w Warszawie, co wiązało się z wizytą szefa SS i policji w Rzeszy i całej okupowanej Europie, Heinricha Himmlera, który rozmawiał z dowódcami warszawskimi o planach likwidacji dzielnicy żydowskiej. Niemcy skierowali do getta pierwszą grupę zbrojną, która Judenrat - organ żydowskiego samorządu uzależniony od Niemiec - miała zmusić do przygotowania do wyjazdu na Lubelszczyznę, do obozów pracy w Poniatowej i w Trawnikach, transportu 6 tysięcy osób. W trakcie ich zbierania - wyganiania z domów i kierowania na Umschlagplatz, plac przeładunkowy przy ulicy Stawki, z którego odchodziły transporty Żydów - doszło do pierwszego aktu oporu. W grupie złapanych ludzi było kilku bojowców, którzy mieli dwa pistolety i zaczęli strzelać. Ludzie wpadli w panikę. Wydarzenie to nazywamy samoobroną styczniową. Niemcy zrealizowali jednak swój plan i wysłali transport do Trawnik, ale już wiedzieli, że w getcie coś zaczęło się dziać. Samoobrona styczniowa odbiła się echem w polskiej konspiracji. Stało się głośno o tym, że Żydzi strzelają i nie chcą, tak jak wcześniej, dobrowolnie dać się wysyłać w nieznanym kierunku. Kontakty z żydowskimi organizacjami podziemnymi stały się intensywniejsze. Doszło do pierwszych spotkań przedstawicieli ŻOB z oficerami Armii Krajowej. Żydzi odebrali pierwszy większy transport pistoletów i granatów. Oprócz 50 pistoletów, które Okręg Warszawski AK przeznaczył dla bojowców, AK wysłała również paru instruktorów, którzy mieli szkolić ludzi za murem. Współpraca się rozwijała. Żydzi nadal pracowali na placówkach, kupowali broń. Lepiej uzbrojony Żydowski Związek Wojskowy dysponował tajnym przejściem - podkopem z budynku w getcie do gmachu po polskiej stronie. Dziś już nie ma placu Muranowskiego, przy którym stały te kamienice. Znajdował się on na pograniczu Starego Miasta, blisko ulicy Bonifraterskiej. To właśnie tamtędy przerzucano broń, wysyłano emisariuszy. Wszystko to trwało spokojnie do 19 kwietnia. W nocy z 18 na 19 doszło do koncentracji sił niemieckich wokół getta. O 6 rano ruszyły dwie pierwsze kolumny niemieckie i wkroczyły do getta w liczbie nieco poniżej 2 tysięcy. Około 500 stanowili Trawnikimänner, czyli rosyjskojęzyczni jeńcy, którzy przeszli na stronę Niemców i zostali przeszkoleni w obozie w Trawnikach jako straż obozowa. Mieli karabiny, nadawali się do konwojowania i do pilnowania.

Odezwa Żydowskiej Organizacji Bojowej do ludności polskiej z 23 kwietnia 1943 r.

Sam moment wybuchu powstania jest więc konsekwencją wejścia Niemców do getta? Tak. Młodzi Żydzi byli już do tego przygotowani. Obserwowali sytuację, dostawali sygnały od strony polskiej i zdawali sobie sprawę z tego, że Niemcy prędzej czy później zdecydują się na jakiś ruch. Żydzi podzieleni byli na grupy bojowców - było ich około 30, a w każdej działało 10-15 osób. Według historyków powstania, z których najważniejszym żyjącym jest Izrael Gutman, z reguły każdy z bojowców miał własny pistolet i przynajmniej dziesięć nabojów. Powstańcy mieli też kilkaset granatów i sporo butelek zapalających, tak zwanych koktajli Mołotowa. Niemcy zaatakowali getto z dwóch stron. Od Nalewek, które były jedną z głównych arterii, weszła główna kolumna i tam wybuchły pierwsze walki. Toczyły się one w północnej części getta. 19 kwietnia Niemcy weszli do getta dwa razy. Po południu bojowcy wywiesili na budynku dwa sztandary: niebieski, czyli syjonistyczny, żydowski, i polski - biało-czerwony. Niemcy, ostrzelani i obrzuceni granatami przez bojowców, wyszli na noc z getta. Następnego dnia ruszyli przede wszystkim na duży, zwarty, otoczony wysokimi kamienicami plac Muranowski - tam, gdzie na rogu w jednej z kamienic znajdowało się przejście podziemne. Walki przybrały na sile. Toczyły się między innymi w fabryce u wylotu Bonifraterskiej - w Szopie Szczotkarzy - gdzie walczyli głównie bojowcy z Bundu pod dowództwem Marka Edelmana. Trzeciego dnia na placu Muranowskim wciąż trwały zacięte walki. Po ich zakończeniu część bojowców przedostała się na stronę aryjską, a inną część Polacy przetransportowali na Pragę i stamtąd Wałem Miedzeszyńskim w stronę Józefowa, gdzie ukrywali się przez kilka miesięcy. Później, zadenuncjowani przez polskiego policjanta, zginęli w większości w walce. Druga dobrze uzbrojona grupa wyszła 22 albo 23 kwietnia - nie mamy pewności kiedy, gdyż przeżyło ich niewielu, niektóre szczegóły nie są znane do dzisiaj. Czy Niemcy zdawali sobie sprawę z tego, że walczący opuszczają getto? Kilkanaście osób zostało otoczonych i zabitych już za murem getta. O części, która się wycofała, nie wiedzieli, gdyż to wszystko działo się w głębokiej tajemnicy. Ludzi związanych z władzami getta, Judenratami i policją żydowską było tyle samo co bojowców - około tysiąca. Liczyli na to, że Niemcy ich zachowają przy życiu. Myśleli, że nadal będą potrzebni. Reszta od dawna przygotowywała się na coś złego. Najbardziej typową postawą tych mieszkańców getta było szykowanie kryjówek. Chcieli przeczekać, ukryć się na jakiś czas, a później być może dokądś uciec, o ile nadarzyłaby się okazja. Kryjówki urządzano przede wszystkim w schronach wykopanych pod podłogami piwnic. Wyposażano je w zapasy żywności, wodę. Kiedy wybuchło powstanie, ludzie pochowali się w przygotowanych miejscach. Po trzech dniach, kiedy walki skończyły się z braku amunicji, część wyszła, reszta nadal siedziała w bunkrach. Czy podjęto próby wyprowadzenia z getta ludności cywilnej? Nie było na to absolutnie żadnych szans. Tylko pojedyncze grupy bojowców próbowały wychodzić z getta.

Jak długo trwało powstanie i co działo się po jego zakończeniu?

Powstanie jako silny opór zbrojny trwało trzy dni. Następne dni również nazywamy powstaniem w getcie, choć walka praktycznie się skończyła, a bojowcy się ukrywali. Niemcy palili dom po domu, szukali z psami schronów i wyprowadzali z nich ludzi na Umschlagplatz, wysyłali do obozów pracy. Trwało to do 16 maja. Wtedy na rozkaz Jürgena Stroopa, komendanta policji i SS, wysadzono wielką synagogę na ulicy Tłomackie, która stała tam, gdzie dziś jest plac Bankowy. Było to symboliczne zakończenie likwidacji żydowskiej dzielnicy w Warszawie. Wcześniej, 8 maja, wykryto bunkier dowództwa ŻOB przy ulicy Miłej 18. To są właśnie dwie symboliczne daty, wskazujące koniec samoobrony żydowskiej.

Cały czerwiec i lipiec Niemcy przeszukiwali domy getta, większość z nich burzyli i podpalali. Ludzie uciekali lub wychodzili i poddawali się. Niemcy wywieźli około 40 tysięcy. Część zabili na miejscu. Dziś szacuje się, że zamordowanych zostało bądź zginęło w płomieniach kilkanaście tysięcy ludzi. Do Treblinki, działającej do sierpnia 1942 roku, skierowano tylko jeden transport Żydów warszawskich, liczący prawie siedem tysięcy osób. Byli to najmłodsi spośród złapanych, wśród nich zapewne również bojowcy z getta. Resztę Żydów z Warszawy wysłano do obozów pracy w Poniatowej i Trawnikach, gdzie przebywali do początku listopada 1943 roku, kiedy to Niemcy w ramach akcji "Erntefest", czyli "Dożynki", zlikwidowali wszystkie obozy pracy na Lubelszczyźnie i wymordowali wszystkich osadzonych w nich Żydów. Z Poniatowej przeżyły tylko dwie osoby. Jaki był udział AK w przygotowaniach do powstania? Czy po jego wybuchu polskie podziemie udzieliło Żydom realnej pomocy? AK dała nieco broni, nie było jej dużo. W komendzie okręgu warszawskiego dyskutowano o tym, jak można pomóc powstańcom, i zdecydowano się na dwie akcje pomocowe. Pierwszą przeprowadzono już pierwszego dnia, na Bonifraterskiej, drugą - dwa dni później na Okopowej. Obydwie skończyły się niepowodzeniem. Na Bonifraterskiej nie udało się zlikwidować niemieckiego punktu ogniowego, na Okopowej nie wybuchła przygotowana wcześniej mina. Pomoc była więc zupełnie nieefektywna i w zasadzie AK w ogóle realnie nie pomogła ani bojowcom, ani ludziom uwięzionym w getcie.

Znaczenie miało jednak co innego. Wcześniej o transportach Żydów do Treblinki było względnie cicho, a polskie podziemie słabo orientowało się w tym, co się dzieje z mieszkańcami warszawskiego getta - dopiero w październiku 1942 roku ukazały się pierwsze artykuły w prasie konspiracyjnej i zaczęto wysyłać raporty do Londynu. Natomiast od pierwszego dnia powstania w getcie w środowisku polskiej konspiracji zrobiło się o nim bardzo głośno. Od razu pojawiły się artykuły opisujące opór warszawskich Żydów. Już w pierwszym numerze wychodzącego co tydzień "Biuletynu Informacyjnego Komendy Głównej AK" z okresu powstania ukazał się dość obszerny artykuł o bohaterskim oporze Żydów. Zaczęto bardzo głośno nawoływać do udzielania pomocy powstańcom, wspierania ich, okazywania sympatii uciekinierom. Ton artykułów był bardzo podniosły: oto Żydzi pokazali, jak należy się bronić, a walka ma znaczenie. Oprócz tego codziennie szły do Londynu nadawane przez konspiracyjną radiostację wiadomości o sytuacji w getcie. Meldunki te wysyłał głównie szef Kierownictwa Walki Cywilnej, Stefan Korboński, pseudonim "Nowak" lub "Zieliński". Były to bardzo krótkie szyfrogramy. Władze emigracyjne w Londynie bardzo szybko poinformowały o nich Anglików. Akcja informacyjna miała więc duże znaczenie. W czasie palenia getta nadano bardzo ważną, utrzymaną w podniosłym tonie audycję radiową z przemówieniem premiera Władysława Sikorskiego, w którym wyraził wielkie uznanie dla powstańców. Odczytany został wtedy przekazany przez konspirację list Mordechaja Anielewicza do komendanta AK, co miało wielkie znaczenie symboliczne. Jakie były dalsze losy powstańców? Uratowało się niewielu. Z ŻZW zginęli prawie wszyscy - wyzwolenia doczekały zaledwie trzy osoby. Z getta udało się wyjść łącznie około osiemdziesięciu ŻOB-owcom, drugą grupę jeden z bojowców, Kazik Ratajzer, wyprowadził kanałami, przez właz przy Prostej. Wywieziono ich potem, ukrytych w dwóch ciężarówkach, za miasto, na północ, do Łomianek. Większość z tych ludzi przeżyła - byli wśród nich Marek Edelman i jedna z bardziej znanych aktywistek młodzieżowej organizacji syjonistycznej Dror, Cywia Lubetkin. Część z nich zginęła wydana przez jakiegoś Polaka, a pozostali - między innymi Icchak Cukierman, mąż Cywii Lubetkin, oraz Marek Edelman - stworzyli zrąb plutonu Żydowskiej Organizacji Bojowej, który wziął później udział w powstaniu warszawskim. Icchak Cukierman w czasie powstania nie przebywał w getcie. Był on kimś w rodzaju delegata ŻOB i dwa dni przed wybuchem powstania został wysłany na aryjską stronę, żeby koordynować kontakty z polską konspiracją. Jego poprzednik wpadł, jego samego też uratowano cudem. Takich udokumentowanych, bardzo szczegółowych historii poszczególnych ludzi jest sporo, stanowią one szalenie ważny fragment okupacyjnego losu żydowskiego. Wszystkie razem łączą się w znany powszechnie na świecie symbol oporu, oddania, bohaterstwa, który często tłumi czy też zakrywa wiedzę o losach Warszawy w ogóle, a szczególnie o powstaniu warszawskim. Powstanie warszawskie jest za granicą często mylone z powstaniem w getcie. Z czego to wynika? Te dwa wydarzenia zlewały się z różnych względów. Po wojnie bardzo niechętnie mówiono o powstaniu warszawskim 1944 roku, chciano zatrzeć po nim ślad. Obchody jego rocznic były przez bardzo długi czas nielegalne. Później o bohaterstwie Warszawy w 1944 roku mówiono bardzo ogólnie, nie wspominając, kto tym powstaniem dowodził i kto w nim walczył. Dlatego dobrze było przywoływać epizod zrywu żydowskiego i zniszczenia getta, bo on dawał się wykorzystywać propagandowo. Tego, co stało się w getcie, współcześnie nie nazywano powstaniem - to był po prostu opór Żydów lub co najwyżej samoobrona. Nazwa, którą się dziś posługujemy, mówiąc o tych wydarzeniach, zaczęła funkcjonować dopiero po wojnie. Przyczyniły się do tego władze komunistyczne, które bardzo wspierały podniosłe nazywanie samoobrony żydowskiej. Z jednej strony o latach wojennych w Warszawie trzeba było coś mówić, a z drugiej - akurat powstanie warszawskie z różnych względów nie było tym, o czym Rosjanie mówić by chcieli. Otóż to. Jest to również kwestia recepcji wiedzy o tych wydarzeniach przez społeczeństwo oraz zmieniających się sposobów jego upamiętniania. Pomnik Bohaterów Getta autorstwa Natana Rapaporta powstał już w 1948 roku i stoi do dziś. W piątą rocznicę zrywu żydowskiego odbyły się wielkie obchody. Propagandowo komuniści wykorzystywali powstanie w stu procentach. Wszyscy akowcy byli jeśli nie prześladowani, to po okresie złagodzenia polityki i amnestii w 1947 roku odsuwani w cień. Dowództwo Armii Krajowej i powstania 1944 roku było potępiane.

Czy te dwa zrywy są w jakimś sensie porównywalne?

Tych dwóch powstań nie można porównywać i - co jest teraz modne - zestawiać ich ze sobą. Zbliżone były tylko bohaterstwo żołnierzy i bojowców oraz cierpienia ludności cywilnej - ludzie kryli się w piwnicach, byli narażeni na gwałty, na egzekucje. Zakres, rozmiar, długość i intensywność prowadzonych walk, liczba zaangażowanej w wydarzenia ludności są nieporównywalne. W 1944 roku było wielkie powstanie, angażując wielotysięczne oddziały żołnierzy z Armii Krajowej, którzy brali czynny udział w walkach, gdy rok wcześniej walczyło dosłownie kilkaset osób, mających tyleż pistoletów. Trudno też porównywać przebieg walk - powstańcy warszawscy odnosili militarne sukcesy w trakcie walk, zdobywali różne obiekty, likwidowali grupy niemieckie. Żydzi natomiast byli tylko w stanie dać wyraz swojemu bohaterstwu.

Jakie były straty Niemców?

Nie wiemy dokładnie, ilu ich zginęło. Według raportu dowódcy sił niemieckich, Jürgena Stroopa, zastrzelono sześciu Niemców i dziesięciu "Trawników", a kilkudziesięciu żołnierzy i policjantów raniono. Możliwe, że Stroop zaniżył własne straty w raportach dla przełożonych, ale pistolety nie mogły Niemcom wyrządzić wiele krzywdy, bo nie nadają się do działań tego rodzaju. Bojowcy z ŻOB mieli dosłownie kilka karabinów, możliwe nawet, że tylko jeden. W powszechnej świadomości powstanie w getcie warszawskim było jedynym aktem oporu Żydów podczas drugiej wojny światowej. Do podobnych aktów oporu doszło też w innych gettach. Młodzieżowe środowiska konspiracyjne powstały w naturalny sposób we wszystkich gettach.

Niemcy likwidowali społeczności żydowskie w wyrafinowany sposób. Rzadko i tylko w małych miejscowościach zdarzało się, aby Niemcy zlikwidowali taką społeczność jednorazową akcją. Zazwyczaj ich działania podzielone były na kilka etapów - im większe getto, tym etapów było więcej. Jednorazowa likwidacja całej dużej społeczności żydowskiej miałaby nieporównywalnie większy wpływ na całe otoczenie. Niemcy nie chcieli wystraszyć ludności polskiej. Chcieli też maksymalnie wykorzystać tych Żydów, którzy byli przydatni do pracy. W miastach i miasteczkach było przecież sporo specjalistów, rzemieślników potrzebnych do obsługi sił okupacyjnych. Większość stolarzy, szklarzy, murarzy to byli przeważnie właśnie Żydzi - taki był podział pracy między Polakami i Żydami przed wojną.

Najpierw wysyłano do ośrodków zagłady osoby starsze i dzieci, nieprzydatne Niemcom. Zostawiano osoby nadające się do pracy przymusowej i te, które tworzyły administrację wewnątrz getta, czyli członków rady żydowskiej, żydowskich policjantów. Później robiono selekcję - wywożono do ośrodka zagłady, do Treblinki lub do Auschwitz, na przykład co piątego lub co czwartego Żyda. W pewnym momencie rzemieślników żydowskich zostawała już garstka, a wtedy przychodził rozkaz ich zabicia, uczynienia miejscowości judenfrei - wolnej od Żydów.

Dlatego też najdłużej dawali sobie radę i ukrywali się najsilniejsi, młodzi, najodważniejsi. I oni w pewnym momencie, widząc, że Niemcy nie zostawią ich w spokoju, decydowali się na działalność konspiracyjną. Często uciekali do lasu i tam próbowali się ukrywać - albo w ostateczności, jeśli nic innego nie dało się zrobić, dać chociaż wyraz tej nienawiści i pragnienia walki z Niemcami. Do takich wystąpień doszło w kilku gettach: we Lwowie, w Będzinie i w Białymstoku oraz w Częstochowie. Zwykle zrywy te trwały parę godzin, ograniczały się do dwóch-trzech domów, w których broniła się grupa bojowców uzbrojonych w kilka pistoletów, parę butelek z benzyną. Zdarzały się i takie dramatyczne wydarzenia w ośrodkach zagłady, jak bunt w Treblince 2 sierpnia 1943 czy bunt i ucieczka z Sobiboru 15 października. Najbardziej spektakularny był bunt komanda obsługującego krematoria i komory gazowe w Birkenau. Często o tych wydarzeniach zapominamy, bo trwały zaledwie parę godzin i nie mogły zmienić ani losu Żydów, ani losów wojny, nawet na małym obszarze.

Większość z tych, którzy nie godzili się na wysyłanie do komór gazowych, wraz z rodzinami uciekała do lasu. Jeśli była tam grupa młodych ludzi mających jakieś kontakty ze środowiskami polskimi, tworzono tak zwane obozy rodzinne w środku lasów. Mieszkały w nich również kobiety z dziećmi. Mężczyźni zdobywali broń, wchodzili w porozumienie, a bardzo często także w konflikt z polską partyzantką czy też z oddziałami złożonymi z jeńców-uciekinierów z obozów dla Rosjan. Takie obozy istniały aż do samego końca wojny.

Dr Andrzej Żbikowski - historyk, pracownik naukowy Żydowskiego Instytutu Historycznego i Biura Edukacji Publicznej Instytutu Pamięci Narodowej, autor m.in.: Pamięć. Historia Żydów Polskich przed, w czasie i po Zagładzie (2005); U genezy Jedwabnego. Żydzi na Kresach Północno-Wschodnich II Rzeczypospolitej, wrzesień 1939-lipiec 1941 (2006).

K. G.

Ilustracja: fotografia z raportu Stroopa przedstawiająca SS-manów podczas tłumienia powstania na Nowolipiu, National Archives, CC-BY-NC.